no wiec moja pogon za rudaskiem dobiegla konca(chyba)...
moj kochany maz znalazl kota...
na podworku jego wlascicielki...:(
dobra wiadomosc jest taka, ze nie jest bedomny
a zla, ze kot ktory ma wlascicieli nie powinnien tak wygladac!
rozmawialam z ta pania przez telefon, pytam sie jak to mozliwe, a on ze daje mu jesc, zjada i tyle, probowala niby trzymac go w domu, ale woli wychodzic na dwor i zycie powsinogi...
oprocz tego sa tam jeszcze 4 koty...
moze ta pani robi co moze, moze tylko na tyle ja stac...?
chyba bede musiala sie przejsc tam, z kartonikiem z jedzeniem i moze jakimis tabletkami odrobaczajacymi...
przez mysl mi przeszlo, zeby i tak zlapac tigera( bo tak sie nazywa) albo poprosic ta pania o "pozyczenie" go na pare dni, zeby doprowadzic go do porzadku, utuczyc, a potem odddac...ale nie wiem jak ona to odbierze...
przyznaje jednak, ze kamien spadl mi troche z serca, wiem , ze ma zawsze gdzie wrocic, ma rece do glaskania, moze za duzo w misce nie ma... ale od czego ma mnie :P
chcialam wam bardzo podziekowac za dodawanie otuchy i dobre slowa :)
jestescie wielkie!!!